sobota, 22 października 2016

Little Books #5 | "Maybe someday" - Colleen Hoover

Witajcie! Jak minął wam tydzień? Jeżeli tak jak mi - stresująco i długo, mam dla was książkę, przy której czas upłynie wam błyskawicznie i zapomnicie o wszystkim dookoła. Mowa o wyjątkowej pozycji wyjątkowej autorki - Maybe someday Colleen Hoover.


Po przeczytaniu Hopeless oraz jej kontynuacji Losing Hope moja przygoda z Colleen Hoover chwilowo się przerwała. Nie z powodu niezadowolenia tymi książkami (wręcz przeciwnie), ale mnóstwem innych, które chciałam przeczytać. Jednak, kiedy będąc w księgarni w ręce wpadło mi Maybe someday i nie chciało z nich wyjść (stałam jak głupia czytając kilka kolejnych stron), stwierdziłam - co mi tam. I jak na typowego mola książkowego przystało - weszłam tam z nudów, a wyszłam z kolejną książką.

Hej, serce. Słyszysz mnie? Wypowiadam ci wojnę. 

Sydney ma poukładane życie. Przyjaźń, związek, studia, praca. Ale kto powiedział, że jest to wieczne? Okazuje się, że nie, bo najwyraźniej traci wszystko w ciągu jednego dnia. Ponieważ nagle dowiaduje się, że Hunter - jej chłopak - zdradza ją z Tori - jej najlepszą przyjaciółką i współlokatorką. A na domiar złego traci pracę. Kto na jej miejscu by się nie załamał? Spłukana, samotna i mokra (dosłownie - przecież deszcz zawsze zaczyna padać w tych najgorszych momentach) w jakiś jednak iście magiczny sposób ląduje w mieszkaniu Ridge'a - chłopaka z naprzeciwka. Zaraz, zaraz... To oni się znają? Ach, tak! Przecież Ridge codziennie gra na gitarze na swoim balkonie. A Sydney codziennie słucha jego kompozycji i podśpiewuje, układając do nich własne teksty. Dziewczyna nie spodziewałaby się jednak, że tak utalentowany człowiek jest... niesłyszący. I to od urodzenia. 

Kiedyś ktoś mi powiedział, że cierpienie stanowi doskonałą inspirację. Niestety, miał rację. 

Jeśli myślicie, że to kolejna z tych typowo romantycznych książek, w których co trzecią stronę będziecie przeżywać z bohaterami ich pocałunki, czy czułe słówka - nic bardziej mylnego. Ponieważ tutaj chodzi im dokładnie o to, aby... zachować między sobą jak największy dystans. Ridge jest w związku. Sydney świeżo po jego zakończeniu. I oboje twierdzą, że nie w porządku byłoby doprowadzić  to teraz do czegoś więcej. Ale nikt nie wyklucza opcji "może kiedyś". Bo jest jedna rzecz, która ich łączy, bez względu na wszystko: muzyka.

Jesteśmy tylko dwiema zagubionymi duszami przerażonymi perspektywą niechcianego pożegnania. 

Co poza samą fabułą jest wyjątkowego w tej książce? Nie byłaby ona taka sama, gdyby nie teksty piosenek dwójki bohaterów. Ale to nie wszystko. Utworów możecie posłuchać podczas czytania, ponieważ Griffin Peterson zdecydował się je nagrać. Cały album Maybe someday znajdziecie TUTAJ. Same wykony może nie zrobiły na mnie większego wrażenia (lubię od czasu do czasu wracać tylko do Let it begin i Living a lie), ale podczas czytania tej historii z pewnością stworzą niesamowity klimat i sprawią, że jeszcze bardziej będziecie przeżywać to, co Sydney i Ridge. 

W tej chwili ostatecznie przegrałam wojnę ze swoim sercem. 

Maybe someday to historia przede wszystkim niebanalna. Pokazująca, że nawet niesłyszący może usłyszeć muzykę. Udowadniająca, że "tkwić w rozdarciu" nie oznacza wyłącznie zastanawiania się nad tym, którą drogę powinniśmy wybrać. Przedstawiająca osoby, które nie są idealne i, choć chcą być uczciwe, nie zawsze im to wychodzi. Może brakuje jej co nieco do miana ideału. Ale z pewnością jest warta uwagi, bo zapewni wam niesamowite emocje i pozostanie w waszych głowach na długo. 

Pozdrawiam,


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz