czwartek, 24 listopada 2016

Little Books #6 | "Droga do Misty" - Joss Stirling

Zakładam, że każdy książkoholik ma taką serię, na której kolejne części czeka z niecierpliwością, a kiedy już ją skończy, stwierdza: Okej, teraz moje życie nie ma sensu. 
W moim wypadku takimi pozycjami są książki z sagi o sawantach, autorstwa Joss Stirling, a niedawno w Polsce premierę miała Droga do Misty, będącą czwartą z cyklu.


Zacznijmy od przypomnienia sobie, kim w ogóle są sawanci? Otóż jest to grupa osób posiadających nadnaturalne zdolności. Każdy z sawantów ma swój jeden szczególny dar wyróżniający go spośród innych oraz możliwość telepatycznego komunikowania się z innymi osobnikami. 
Dotychczas w każdej części sagi głównymi bohaterkami były przeznaczone* słynnych braci Benedictów. Tym razem jednak odsuwamy ich na drugi plan. Na pierwszy wchodzi Misty.

Zupełnie jakbym miała w mózgu translator Google'a: wprowadź do niego kłamstwo, a on przerobi je na nagą prawdę. 

Misty posiada dar (a może przekleństwo?) mówienia prawdy. Sprawia on, że dziewczyna oraz osoby w jej otoczeniu nie potrafią kłamać. Przez tę umiejętność często wpada w tarapaty. Wyobraźcie sobie tylko, jakie to uciążliwe - twoja najlepsza przyjaciółka chce kupić sukienkę i jest nią zachwycona, a tobie, ni stąd, ni zowąd wymyka się: To strasznie cię pogrubia. 
Kiedy Misty wyjeżdża wraz z (uwaga, uwaga, fanki Benedictów!) Urielem do Republiki Południowej Afryki, aby odnaleźć jego przeznaczoną, namierzoną przez Crystal (która jest ich tropicielką), poznaje grupkę sympatycznych chłopaków. Sympatycznych - oprócz jednego z nich: Alexa, który traktuje ją chłodno. Mimo to przykuwa uwagę dziewczyny - Misty jednak postanawia trzymać go na dystans... A może tylko sobie to wmawia, bo wkrótce dowiaduje się, że Alex jest jej przeznaczonym.

Chyba wiem, w czym rzecz: pływasz jak ryba, jesteś uroczy jak zawsze, ale kiedy do mnie podchodzisz, toniesz. Jestem jak skurcz. 

To, co zdecydowanie nie podoba mi się w książkach Joss Stirling to to, że wszystkie z tej serii odgrywają się według stałego schematu. Jeżeli mieliście już do czynienia z pozostałymi pozycjami tej autorki... Możecie się spodziewać bardzo podobnej fabuły: mamy czarny charakter, który ponownie porywa główną bohaterkę a jej przeznaczony próbuje ją uratować. W tym wypadku porywaczem-mordercą jest stryj Alexa - Johan.
Poza tym, nie można powiedzieć o niej nic złego - wciąga bez reszty i jak każda część sagi, nie pozwoli o sobie zapomnieć. Ta część jest jednak moim zdaniem wyjątkowa i nieco różni się od innych pewnymi kwestiami:
Przeznaczonym w pozostałych częściach układało się świetnie (no, może poza tym, że za każdym razem zostawali rozdzieleni przez złych sawantów). Tutaj para nie jest tak idealna - Misty i Alex muszą wzajemnie nauczyć się akceptować swoje charaktery, ponieważ mają dwa zupełnie przeciwne dary (Misty - dar prawdy; Alex - dar perswazji).
Zakończenie również jest tu nieco bardziej zaskakujące niż w pozostałych częściach. Dzięki temu książka trzyma w napięciu do ostatnich rozdziałów, a czytelnik naprawdę zaczyna zastanawiać się czy aby na pewno wszystko skończy się dobrze.

Dobrze, liczę do trzech, na trzy cię już nie będzie. Jeden, dwa...

Joss Stirling stworzyła coś niesamowitego - serię z elementami fantastyki, po którą sięgnęłam mimo, że fantastyki nie czytam. Mało tego - pokochałam ją na tyle, że nie ma w chwili obecnej drugiej takiej sagi, na której kolejne części czekałabym tak bardzo. I mimo, że książkom do miana ideałów brakuje dużo, to zawsze będę wspominać je ciepło. Nie inaczej będzie z Drogą do Misty. Czekałam na nią tak długo, a przeczytałam w ekspresowym tempie. Ale tak to już jest. Na najlepsze czeka się najdłużej, a kiedy już nadchodzi - nawet nie wiesz, kiedy minęło. 

Pozdrawiam,





* Dla tych, którzy nie mieli jeszcze do czynienia z serią: każdy sawant ma na świecie swoją drugą połówkę, która urodziła się w tym samym lub bardzo podobnym czasie, co on. Przeznaczeni dopełniają się nawzajem - po wzajemnym odnalezieniu, ich moce stają się o wiele silniejsze i potrafią lepiej je wykorzystać.

PS Nawet bym nie zauważyła, a na blogu pyknął nowy rekord - recenzja Zanim się pojawiłeś - Jojo Moyes zdobyła ponad 3900 wyświetleń. Przysięgam, kiedy to zobaczyłam, pomyślałam, że chyba coś jest nie tak z licznikiem. Jednak cała w tym zasługa wydawnictwa Świat Książki, który udostępnił link do posta na swoim profilu na Facebooku. Ogromnie dziękuję! ❤

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz